Szczerze powiedziawszy nie jestem nawet pewna, czy mamy jakąś klimatyzację. Standardowych klimatyzatorów nigdzie nie widziałam... Ale może faktycznie coś w powietrzu, bo mieszkam w środku miasta i ostatnio ciągle trąbią o smogu. Dzisiaj też było pod tym względem źle i widziałam, że nie tylko ja miałam mocno zwiększone zużycie chusteczek... Ale jeśli to by było faktycznie to, to samemu nic się nie zdziała.
Oj, usta są nieprzyjemne. A krwawienie to już w ogóle, domyślam się, jak bardzo upierdliwe to musi być, szczególnie na mieście. Mi też czasem pękają, ale nie do tego stopnia. Najgorsze, że próbuję stosować na to różne pomadki, ale nie zawsze pamiętam, aby sprawdzać ich skład. I co z tego, że mają napisane, że są na mróz, jak pierwszym składnikiem jest woda, która pierwsze co zamarznie, zwiększy swoją objętość i rozsadzi powierzchnię ust? Muszę wybrać się po apteki po coś innego, bo jak ostatnio patrzyłam to wszystkie, które obecnie mam, są takie świetne...
Jakiś czas temu zaopatrzyłam się też w balsam regenerujący. Kiedyś będąc w aptece go kupiłam. Był na promocji i kosztował całe trzy złocisze, więc się skusiłam, mimo że zazwyczaj olewam wszelkie takie promocje. Niby ma nie tylko regenerować, ale też i osłaniać, ale pierwszym składnikiem znowu jest woda, więc na zewnątrz to nie nie. Ale już w domu... Póki co nie mogę go polecić, bo jeszcze za mało go stosowałam. Ale przynajmniej daje uczucie ulgi spękanym ustom.
Cóż, to stało w sklepie, z pewnością wiele osób z tego korzystało. Może ktoś pomacał czujnik? To wydaje się chyba najbardziej prawdopodobna opcja. I tłumaczyłaby, czemu Cię nie widział - po prostu sygnał się rozpraszał, nim został złapany przez właściwą część czujnika.
No tak, cały zdrowy. Aż chciałoby się, aby tak i w rzeczywistości było. A nie drobna wywrotka i już trzy siniaki...
O, no proszę. Ja w sumie wielokrotnie byłam na nartach. W ostatnich latach już mało, nie za bardzo mi się składało. W tym roku zresztą też nie byłam i nie będę. Ale mając te naście lat to praktycznie co roku. Tylko z kolei nigdy za bardzo na sankach nie zjeżdżałam. A jabłuszka to nawet nigdy nie miałam. W mojej okolicy nie było nigdzie sensownej górki. Byłam z raz czy dwa na takiej średniej górce - mała, dużo drzew i trzeba było się też nie za bardzo rozpędzać, bo nie tak daleko już jest blok. Ale pamiętam, że zawsze bałam się tam tak zjeżdżać... No cóż, uroki dzieciństwa w środku miasta.
(0) (0) |
|